środa, 25 lutego 2015

Rozdział II "Na ulicy Pokątnej"

  Ten sam mały, ciasny pub, którym miał tajemne wejście na Pokątną, codziennie był zatłoczony przez wiele czarodziejów, a zwłaszcza o tej porze roku. Zbliżał się wrzesień, a wszyscy młodzi czarodzieje i czarownice szykowali się do szkoły w Hogwarcie. Legendarny pub (bo już był naprawdę bardzo stary), był jedynym miejscem, gdzie można było się dostać na Ulicę. Oprócz niego jedynie niektórzy mieli kominki, które dzięki proszkowi Fiuu mogły każdego wysłać w jakiekolwiek miejsce. Jednak mieli je tylko czarodzieje, gdzie rodzice również umieli czarować. Niestety w rodzinie Lily ani siostra ani rodzice nie znali się na czarach. Pozostawało jej jedynie wejść do mrocznego pubu.
  Dziewczyna weszła tam wraz z rodzicami, co oczywiście nie spodobało się Petunii. Siostra Lily uwielbiała porządek i nie lubiła zakurzonych miejsc. Jednak rodzina Evans nie zatrzymała się w pubie, lecz pomknęła dalej, przez tajemnicze drzwi. Jednak Lily zauważyła jakiegoś dużego mężczyznę, który miał długą, gęstą brodę, tak samo jak włosy. Siedział przy samym barze i gawędził z kelnerem. Uśmiechnął się przyjaźnie do Lily, a ona naprawdę go polubiła. Nie wiedziała, że jeszcze kiedyś go spotka i nawet się z nim zaprzyjaźni.
Chwilę potem Lily i jej rodzina stanęli już za tymi tajemniczymi drzwiami przy ogromnym murze. Był tak wysoki, że ledwo można było wypatrzeć najwyższą część muru. Rodzice Lily stanęli za nią trochę zdziwieni, jakby wcale nie wiedzieli, że aby pójść na Pokątną trzeba się spotkać aż z tyloma przeszkodami. Lily podeszła do muru i nachyliła się nad nim. Za nim usłyszała jakieś odgłosy - najprawdopodobniej uczniów Hogwartu.
  - Mamo, tato, za tą ścianą jest ulica Pokątna - zawołała do swoich rodziców.
  - Wiemy, Lily, ale... - zawahał się jej tata - mamy pewien mały problem. Tylko czarodzieje mogą tędy przejść. Ale ty Lily nie umiesz jeszcze dobrze czarować.
Lily trochę posmutniała i popatrzyła zaraz na zegarek. Już było po dziewiątej dwadzieścia, musiała naprawdę się spieszyć.
  - A ja myślę, że to znak, aby się stąd zabierać! - wykrzyknęła z goryczą Petunia. Już miała wrócić się do pubu, ale zatrzymała ją matka, która zaczęła ją uspokajać.
  - A może ja bym pomógł? - zapytał ten sam masywny mężczyzna, którego Lily zobaczyła w pubie.
Zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, wyjął swoją różdżkę i uderzył nią w ścianę. Cegły przy murze gwałtownie się rozsunęły, a na Lily, Petunii i ich rodziców zrobiło to duże wrażenie. Lily już myślała nad tym, że ona może też będzie tak czarować, jak podejmie swoją naukę w Hogwarcie.
  - Jestem Rubeus Hagrid - przedstawił się ten mężczyzna - Jedziecie do Hogwartu? Nie za późno?
  - Niestety sowa się spóźniła - wyjaśniła Lily i wystąpiła krok naprzód - Jestem Lily, a to moja siostra Petunia.
  - A ty to na pewno jedziesz do Hogwartu, prawda?
  - Tak, naprawdę się ucieszyłam, tyle o nim słyszałam. Ale nigdy nie przypuszczałam, że będę miała taką okazję, w końcu moi rodzice nie są czarodziejami.
  - I nawet lepiej, abyś ty nigdy nim nie została! - wtrąciła się oburzona tym Petunia, że jej siostra może rozmawiać z kimś takim jak Hagrid.
Ale on zbagatelizował ten komentarz.
  - Ja już niestety lecę. Wiem jednak jedno, Lily, widzę, że będziesz naprawdę zdolną czarownicą.
Po tych słowach odszedł z powrotem do pubu, a Lily z Petunią i rodzicami weszli właśnie na ulicę Pokątną.
  Panował tam straszny gwar, a sama ulica była pełna wielu czarodziejów. Ludzie chodzili tam bardzo dziwnie ubrani, nosili czarne, długie szaty i peleryny. Do tego większość z nich miała na głowie szpiczastą tiarę, czym jeszcze bardziej przypominali czarodziejów. Lily nigdy jeszcze nie widziała ich na żywo, ponieważ została wychowywana w mugolskiej rodzinie. Rozglądała więc się wokół ze zdziwieniem, ale jednak była ciekawa, jak będzie wyglądać jej życie w Hogwarcie. Uczniowie nosili ze sobą różdżki, cynowe kociołki oraz klatki z nietypowymi dla mugoli zwierzętami. Dla Lily było to oczywiste i normalne, że ktoś jako zwierzątko domowe ma kota, lecz jeśli chodzi o ropuchę albo sowę, to jeszcze nigdy nie widziała, aby ktoś ich przygarnął. Ale to nie oznaczało, że wcale nie polubiła czarodziejskich zwierząt. Wręcz przeciwnie, na Pokątnej ujrzała sklepik zoologiczny i bardzo jej się spodobały sowy śnieżne.
  Nie wiedziała ile dokładnie minęło, kiedy przestała rozglądać się po Pokątnej. Było tam tyle sklepów, że nie mogła się zdecydować, gdzie najpierw pójść. 
  - Lily, co masz jako pierwsze na swojej liście? - zapytała się jej mama i zerknęła na list z Hogwartu - Oczywiście, różdżka...
  Nie ulegało wątpliwości, że rodzice zastanawiali się, gdzie kupić różdżkę. Jednak Lily szybko zauważyła przy pobliskim sklepie szyld z napisem: "U Oliviandera, najlepsze różdżki". Rodzice dali swojej córce trochę pieniędzy i Lily już zaraz weszła do tego sklepu.
  Za ladą zobaczyła pewnego mężczyznę, wyglądał na całkiem poważnego, miał około trzydzieści pięć lat, zdawał się być bardzo mądry i był ubrany jak czarodziej w kasztanowe szaty. Gdy Lily weszła, wszyscy akurat wyszli z nowymi różdżkami. Wyglądali na bardzo z nich zadowoleni. Było jasne, że Oliviander ma naprawdę dobre różdżki, najprawdopodobniej najlepsze w okolicy. Jego sklep był skromny, nie duży, ze słabym oświetleniem, lecz na tak dobrym, aby na półkach dostrzec wiele różdżek. Lily nie miała pojęcia, jak właściciel sklepu znajduje wszystkie różdżki na tych półkach, dla niej to było wręcz nierealne, nie mogłaby tak.
  - Dzień dobry - przywitał się pierwszy Oliviander - Ciekawie jaka różdżka byłaby dla ciebie idealna...
  Lily była wprawdzie trochę nieśmiała i nie wiedziała co powiedzieć. Pierwszy raz rozmawiała z jakimś czarodziejem, oprócz Hagrida. Oliviander poszedł w głąb sklepu, a po chwili wrócił niosąc bardzo dużo różdżek.
  - Zobacz, czy ta różdżka jest dla ciebie doskonała - wyjaśnił Oliviander, podając jej różdżkę.
  - Jest bardzo ładna - pochwaliła ją Lily - Mogę w takim razie ją wziąć, prawda?
Oliviander się popatrzył ze zdziwieniem na swoją klientkę. Nie chodziło o to, że różdżka ma się podobać, ale o to, aby pasowała do zdolności czarodzieja i aby Lily mogła nią czarować. Jednak czarodziej już mógł się dowiedzieć, że Lily nie pochodzi z magicznej rodziny.
  - Musisz ją wypróbować - mówił do niej łagodnie.
  - Jak?
  - Machnij po prostu różdżką. Każda różdżka wybiera sama swojego czarodzieja. Jeśli cię posłucha, to znaczy, że jest idealna dla ciebie.
  Lily nie bardzo wiedziała o co chodzi. Machnęła różdżką, tak jak jej kazał Oliviander, ale nic się nie stało. Spróbowała jeszcze raz i wtedy wybiła szybę w sklepie.
  - O nie! - zawołała ze strachem - Tak bardzo pana przepraszam...
  - Nic się nie stało... - odpowiedział jej - Niektórzy mieli bardzo wielki problem znaleźć swoją różdżkę. Jeden z nich nawet przewrócił prawie wszystkie półki. Nawet nie wiesz, ile mi to kosztowało, aby pozbierać wszystkie różdżki.
  Oliviander podał więc Lily kolejną różdżkę. Niestety wielokrotnie machając nadal nic się nie stało i różdżka sprawiała wrażenie, jakby naprawdę była zepsuta. Lecz w końcu następna różdżka posłuchała swojej właścicielki i Lily mogła ujrzeć białe iskry, które się z niej wydobywały, tym razem nic absolutnie nie rozwalając w sklepie Oliviandera.
  - Widzę, że to różdżka przeznaczona specjalnie dla ciebie - Oliviander odetchnął z ulgą.
Lily bardzo się ucieszyła, że ma nareszcie swoją wymarzoną, pierwszą różdżkę, zapłaciła za nią i już miała wyjść ze sklepu, gdy przypadkiem na kogoś wpadła. Był to chłopak o czarnych włosach, w okularach, trochę wyższy od niej, z naprawdę pięknym uśmiechem. Lily również się do niego uśmiechnęła, a dopiero potem powiedziała "Przepraszam" i szybko wyszła ze sklepu. Nie zdawała jeszcze sobie sprawy, kto to jest.
  Przed sklepem patrzyła ze stresem na zegarek, który powoli wybijał dziesiątą. Zdenerwowana podeszła do swojej rodziny i powiedziała, aby szybko pobiegli kupić szaty do Hogwartu. Tym razem rzucił się jej w oczy sklep z napisem "Madame Maxime". Był to sklep z ubraniami czarodziejskimi, drzwi były otwarte. W środku ujrzała parę dziewczyn i chłopaków mierzących szaty, więc już na pewno wiedziała, że to ten sklep.
  - Chodźcie za mną! - zawołała do swojej rodziny, która zaraz weszła z nią do sklepu. 
  W środku była naprawdę bardzo młoda kobieta, o krótkiej blond fryzurze. Jej włosy były trochę kręcone, chociaż nawet nie opadały jej na ramiona. Była ładną dziewczyną w okularach, ubraną w zielone ubranie. Właśnie mierzyła wzrost jednemu z chłopakowi, który też najprawdopodobniej jechał do Hogwartu. Najwidoczniej nie tylko Lily sowa się spóźniła.
  - Drodzy państwo, co sobie życzycie? - zapytała ich Madame Maxime - Która z dziewczynek jedzie do Hogwartu? 
  Kobieta była bardzo miła, ale Petunia raczej tego nie doceniała.
  - No na pewno nie ja! - wybuchnęła na cały sklep - To ta wariatka Lily gdzieś jedzie, ja nawet wcale nie zamierzałam wychodzić z domu!
  - Petunia! - zawołali oburzeni rodzice - Jesteśmy w sklepie!
  Madame zdziwiła się bardzo, ale w końcu udało jej się to zbagatelizować i podeszła do Lily. 
  - Ile kompletów szat mam dla ciebie przygotować? - zapytała się uprzejmie.
  - Chyba, trzy - odpowiedziała i podała jej listę rzeczy potrzebnych do Hogwartu.
  - Już się robi, chodź ze mną, bo się spóźnisz na pociąg.
  Madame Maxime wraz z Lily w błyskawicznym tempie, poszły w głąb sklepu. Kobieta zmierzyła centymetrem Lily i już brała się do szycia. Podczas tej całej roboty długo z nią rozmawiała.
  - To jest mój pierwszy rok. Bardzo się boję... - oznajmiła nagle przerażona Lily. 
  - Nie ma czego się bać... Hogwart to naprawdę wspaniała szkoła. Dyrektorem jest wspaniały Albus Dumbledore, a jak on jest w Hogwarcie, to nic nikomu się nie stanie. Naprawdę warto chodzić do tej szkoły, po siedmiu latach nauki możesz zostać naprawdę kim tylko chcesz. Ale trzeba się uczyć i naprawdę radzę ci się na wszystko pilnie przygotowywać - uspokajała ją Madame Maxime, szyjąc właśnie dla niej drugi komplet szat - Ale wiesz, jest jedna rzecz, której prawie się wszyscy boją...
  - Jakiej rzeczy? - zapytała dziewczyna, która nagle odzyskała na nowo strach.
  - Przydziału do domu Hogwartu. Na pewno wiesz, że są cztery domy - mówiła dalej kobieta widząc, że Lily wie, o co jej chodzi - Bardzo dużo osób się boi, że trafi do Slytherinu, tam było najwięcej czarnoksiężników, inni nie chcą trafić do Hufflepuffu, ponieważ boi się, że tam przydzielają osoby bez talentu. W rzeczywistości tak nie jest, każdy dom ma swoje dobre strony.
  Lily przestała się bać, ponieważ w sumie myślała, że Madame Maxime chodzi o coś gorszego.
  - Dobrze, masz swoje trzy komplety szat - powiedziała kobieta, podając jej uszyte przez nią ubrania - A teraz spiesz się, bo spóźnisz się na pociąg.
  Dziewczyna szybko weszła ze sklepu, niemal wpadając na rodziców. Tymczasem Petunia nadal wyglądała na naburmuszoną. 
  - Petunia, naprawdę, musimy się spieszyć - ponaglała ją matka. 
Petunia tylko przewróciła oczami, ale chcąc czy nie chcąc, musiała udać się z rodzicami i Lily na kolejne zakupy. Tym razem rodzina podeszła do najbliższej księgarni po książki. Było ich bardzo dużo, lecz tak naprawdę trochę mniej niż mugole mają w swoich szkołach. Na szyldzie księgarni był napis "Księgarnia Esy i Floresy".
  Cała rodzina weszła do niej i od razu nie mogła uwierzyć własnym oczom. W całej księgarni było mnóstwo regałów z półkami i pełno książek, tak dużo, że Lily nigdy nie widziała więcej książek niż teraz. Były one we wszystkich kolorach, Lily po prostu musiała je przeczytać. Nie wiedziała wtedy jeszcze, że to tylko księgarnia, a dużo większa jest biblioteka w Hogwarcie.
  - Co mogę wam podać? - zapytała sprzedawczyni.
Lily z wrażenia nic nie była w stanie powiedzieć, tylko podała kobiecie swoją listę z książkami. 
  - Zaraz ci je podam - oznajmiła.
Jednak Lily wiedziała, że ma naprawdę dużo kieszonkowego. Rozejrzała się wokół i wzięła do rąk minimum dwadzieścia książek, jakie chciała kupić. 
  - Widzę, że naprawdę lubisz czytać - pochwaliła ją sprzedawczyni, która właśnie zeszła z drabiny - Naprawdę w Hogwarcie twoje hobby będzie się bardzo liczyć. 
  Kobieta podliczyła cenę wszystkich książek, lecz suma nie wystraszyła wcale Lily, choć wynosiła bardzo dużo. Zostało jej jeszcze parę galeonów, więc pomyślała, że kupi za to sowę śnieżną.
  Tymczasem czas naglił i trzeba było iść do przedostatniego sklepu - sklepu z kociołkami. Rodzina Evans skręciła w lewo, gdzie weszła do naprawdę dużego budynku. Było tam mnóstwo kotłów i kociołków. Najbardziej uwagę Lily przykuł największy złoty kociołek, ale niestety... potrzebny był cynowy. Rozejrzała się wokół i znalazła idealny dla siebie.
  Zaraz potem weszła do sklepu zoologicznego. W tym sklepie spędziła chyba najdłużej czasu. Było w nim tyle wspaniałych zwierząt. Naprawdę się cieszyła w tym sklepie, jak nigdy dotąd. Minęło chyba pół godziny, zanim wybrała sowę śnieżną. Bardzo jej się spodobała. Była cała biała, miała na szyi czerwoną kokardkę, a Lily nazwała ją Vanessa. Kupiła również dla swojej Vanessy parę gadżetów oraz klatkę.
  Gdy wyszła z rodzicami na zewnątrz z przerażeniem zerknęła na zegarek. Do odjazdu pociągu zostało tylko piętnaście minut...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz